18 - 27 maj 2011.
Uczestnicy: Tadek, Tajemnik, Misiu, Jarek
Wieczorem 18-go wyjeżdżamy pociągiem do Gdyni przez Warszawę. Pociąg pusty. Na każdego podróżnego
przypada kilka
wolnych przedziałów. Tadek wybiera oczywiście Przedział dla Karmiących Matek,
ale niestety żadna się nie przysiadła
i musiał jechać o suchym pysku. W Gdyni przesiadamy się
na pociąg do Lęborka, w którym spotykamy Misia z przyczepą
pełną kajaków. Kupujemy kilka potrzebnych rzeczy i wyruszamy do Kozina (byliśmy tam na rekonesansie w 2008r.)
Instalujemy się na
polu namiotowym.
Przychodzi właściciel i marudzi, że nie jesteśmy wędkarzami ani myśliwymi, dla których jest to pole i powinniśmy je opuścić..
Wysłuchujemy go z uwagą, bo przecież to jego łąka, natomiast zostajemy na miejscu.
W rzece są pstrągi i płotki. Świerzy pstrąg z rzeki to delicje.
Na polu jest wiata, więc nie musimy rozkładać namiotu. Nie musimy się też myć, bo wody nie ma, a do rzeki 300m.
DZIEŃ DRUGI rozpoczynamy tradycyjnie zaprawą przedstartową. Po kilku kolejkach dyskusji
przeciągamy kajaki nad rzekę, samochód podwozimy pod chałupę i ruszamy.
Jest to 80,5 km rzeki, 100m za ujściem Bukowiny.
Początkowo płyniemy w otoczeniu łąkowym, a w rzece ślady starych umocnień brzegowych.
Po pół godzinie rzeka wpływa w wąwóz, prąd przyspiesza i robi się ciekawie.
W korycie wielkie głazy i pnie drzew. Rzeka się rozszerza i wypłyca,
ale prąd wzmaga. Kajaki szorują po kamieniach dennych, czasem nieoczekiwanie zmieniając kierunek płynięcia.
(a jest to sytuacja po tygodniowych deszczach, jak nam powiedział gospodarz pola namiotowego).
To wszystko wywołuje dreszczyk emocji, jednak uczucie to jest
dalekie od potężnego pietra wywołanego lekturą przewodnika dla kajakarzy, z opisami wywrotek i potrzaskanych łódek.
Po 7 km i dwóch godzinach dopływamy do małego progu, podnoszącego poziom wody i kierującego
jej większość do kanału. Są małe problemy, po których musimy się
wzmocnić.
Kanał łączy sie z rzeką po 2 km, przed mostem w
Podkomorzycach, a za mostem, na prawym brzegu
zatrzymujemy się na obiad i sjestę. Rzeka dalej pędzi przez las, ale robi się
głębsza i łatwiejsza. Po paru kilometrach nurt zamiera, a kępy trzcin przy brzegach
zwiastują bliskość zapory.
(elektrownia Łupawa 50kW)
Przekraczamy ją i za chwilę
lądujemy na polu namiotowym we wsi Łupawa. Są tam dwie wiaty. W jednej organizujemy
sypialnię, obok jadalnię a w drugiej tubylcy raczą się napojami.
Żwawsza część wycieczki udaje się do miejscowego PUB-u czynnego do ostatniego klienta.
DZIEŃ TRZECI Wypływamy z lasów. Po 5km pojawia się widok łuków nowego mostu
w Poganicach na drodze Słupsk - Lębork,
a przed nim tama elektrowni (50kW) i budynek starego młyna. W młynie jest teraz nostalgiczna
knajpa o nazwie "Nostalgia". Wstępujemy na obiadek, który mimo zimna jemy na zewnątrz, gdyż w środku jest zbyt
nostalgicznie.
(Nb po lewej stronie rzeki, we wsi Żochowo mjr Rocco Spencer z US Army założył Akademię Napoleońską)
Za mostem Łupawa znów wpływa w lasy, co skutkuje wiadomymi
atrakcjami.
Dziewięć km do elektrowni w Łebieniu (
45kW) płyniemy dwie bite godziny. Po przenosce połączonej
z niewielką konsumpcją, przepływamy pod
wielkim mostem, za którym piękne
bystrze.
Wg przewodnika Pascala (autor Z. Galiński) potrzebna jest do tego długa linka. Dlaczego "linka" - niewiadomo,
natomiast "długa" - w myśl starego kaszubskiego przysłowia, że lepiej linkę wykrótkować, niż ją później podługasić.
Wysokość mostu świadczy o głębokości jaru Łupawy. Rzeka płynie bystro, a zbocza niejednokrotnie
schodzą wprost do wody. Po siedmiu km wypływamy z lasu na łąki.
Za mostem w miejscowości Damno(40 km rzeki)lądujemy i
zakładamy biwak. Przychodzi miejscowa Baba Jaga z informacją,
że jesteśmy na jej łące, a także Życzliwy z radą, aby natrętów bez dyskusji spławiać w rzece.
DZIEŃ CZWARTY
Noc przechodzi spokojnie, aczkolwiek niektórzy słyszeli od tubylców groźby spuszczenia tego i owego.
Początkowo rzeka wąska i szybka, ale wkrótce
poszerza się i zwalnia.
Mijamy piękne
stare dęby.
Po godzinie (7km) od startu dopływamy do
elektrowni
(
110kW) przed wsią Drzeżewo.
Za wsią rozpoczyna się przełom przez Góry Chocimirowskie (30 m wys. względnej). Mijamy zburzony
próg i dopływamy do jazu, który kieruje prawie całą wodę rzeki w kanał elektrowni.
Przenosimy kajaki na
kanał. Wcięty w zbocze kanał (który to już raz widzimy takie rozwiązanie)
po trzech km doprowadza do tamy elektrowni
Żelkowo (
384kW).
Dopływamy (1km) do mostu na drodze Słupsk - Puck. Przy nim wysoki jaz piętrzący wodę dla stawów.
Płyniemy jeszcze kawałek i lądujemy koło przyczółka nieistnijącego już mostu. Namiot
rozbijamy na drodze do niego.
DZIEŃ PIĄTY.
Rzeka staje się typowo nizinną. Otoczenie łąkowe. Dopływamy do jazu z podniesionymi zaporami. Tajemnik i Jarek
biorą go z marszu. Jeden przepływa z kokpitem pełnym wody, drugi zostaje złapany przez cofkę i po zaciętej,
acz nierównej
walce ulega. Po wylaniu wody z kajaków i podsuszeniu płyniemy dalej.
Za chwilę
drugi jaz, ciut mniejszy. Tym razem zakładamy fartuchy i wio.
Rzeka meandruje przez łąki zbliżając się do wzgórza Rowokół górującego (114m n.p.m.) nad okolicą.
Podobno przy dobrej pogodzie widać z niego J. Gardno odległe o 2,5 km. Przed ostatnim przełomowym odcinkiem
nabieramy sił na łasze rzecznej. Po 2 km dopływamy do ostatniej elektrowni w m. Smołdzino.
(200kW). Za mostem znajdujemy kawałek trawnika nad rzeką. Lądujemy i zakładamy
biwak. Idziemy zwiedzać miasto, lecz trwa to krótko, bo z jedynej otwartej knajpy
wypraszają nas o 20.
DZIEŃ SZÓSTY Rankiem leniwie zwijamy biwak. Misiu jedzie busem do Kozina po samochód. Z krótkim przystankiem
nad J. Gardno udajemy się do Bornego Sulinowa (153km). Tam łazimy chwilę nad jeziorem Pile, a w końcu jedziemy do miejsca
wypływu Piławy z J. Pile - wg przewodnika jest tam pole namiotowe i sklep. Przyjmuje nas tam Gospodarz
czyli Profesor. Rozpalamy ognisko przed sklepem i długo w noc
wysłuchujemy wspomnień Profesora o jego przewagach wędkarskich i sexualnych.
Śpimy w przyczepie kampingowej.
DZIEŃ SIÓDMY Rankiem (6.00) można było zaobserwować Profesora, który przeczesywał spiningiem kilkaset metrów rzeki, oraz
norki amerykańskie baraszkujące na drugim brzegu. Ruszamy 10.15. Pierwsze 3km są skanalizowane, później rzeka przechodzi w
jezioro Dołgie (2,2km dł, 0,4 km szer.) Za jeziorem rzeka nadal szeroka a prąd wolny. Dopływamy do dziwnego
jazu z wbudowanym w niego bunkrem. Za jazem rzeka płytka, lecz o
kryształowej wodzie. Niesłychana ilość ryb. Przeszkody łatwe do przebycia.
Po pół godzinie dopływamy do następnej budowli związanej z Wałem Pomorskim.
Służyła chyba także do piętrzenia wody. Po następnych dwu km wpływamy na "niecodzienny" - jak piszą w
przewodniku - zbiornik wodny, a właściwie cały kompleks zbiorników - Zalewy Nadarzyckie
Poziom skomplikowania lini brzegowej jest zaiste wyjątkowy i bez tablic wytyczających szlak można byłoby nieźle błądzić.
Aby podziwiać te cuda przyrody oraz niemieckiego człowieka, przystajemy na chwię. Jeśli zadrzeć znienacka głowę,
a rękę uniesioną w łokciu trzymać przez chwilkę w górze z dłonią przy ustach, można zobaczyć szybujące w
przestworzach bieliki.
Płyniemy mijając wyspy i pół-wyspy, a także przepływając przez olchowy zagajnik
Po 5km zalew zwęża się do stu metrów i prostuje brzegi. Po lewej widzimy łódki przy wysokim brzegu i zabudowania
biwakowe. Lądujemy na plaży należącej
do olbrzymiego pola namiotowego. Jest puste, nie licząc Gospodarza (który okazuje się Uczniem Profesora). Rozbijamy
namiot i idziemy na piwo (a może było odwrotnie). Jarek przynosi od Gospodarza trzy butelki z różnokolorową
zawartością. Są to tzw. wyroby regionalne. Następuje degustacja, lecz Tadek już po pierwszej próbie jest zupełnie
zdegustowany. Największe wrażenie wywarł na nas płyn o smaku, zapachu i kolorze mięty błotnej. Syciliśmy się nim przez
długie dni, a może i tygodnie.
DZIEŃ ÓSMY. Rankiem przepływamy ostatnie kilkaset metrów zalewu i
przeciągamy kajaki przez wal zapory. Za tamą rezeka płyciuka, kajaki szorują po piachu.
Po 2 km jesteśmy przy opłotkach Nadarzyc i przeprawiamy się przez wysoki próg....
(tu zapiski się urywają) pamiętam tylko, że następny nocleg był w okolicach Szwecji.
powrót
]